PACHNĄCE BAGNO I LEŚNE SZCZĘŚCIE
Niemal się spóźniłem!
Wybrałem się na torfowisko w rezerwacie Imielty Ług. Chciałem zobaczyć i
sfotografować kwitnące łany wełnianki. Okazało się, że zdążyłem w
ostatnim momencie, bowiem te bagienne rośliny już przekwitają. Na
szczęście jednak bagna wciąż pokryte są białym kobiercem.
À propos bagna – wiecie, że jest roślina o tej nazwie? Pięknie kwitnie i
wspaniale pachnie. Jej igiełkowatych liści, które także pachną, używa
się do odstraszania moli.
Bardzo lubię te krótsze lub dłuższe wypady do lasu. Każdy jest inny. Las
zawsze czymś zaskakuje. Nigdzie tak nie wypoczywam, jak na łonie
przyrody, zwłaszcza leśnej.
Las jest piękny o każdej porze roku, ale chyba najpiękniej wygląda
wiosną. W marcu oczy, zmęczone przednówkową szarością, cieszyła świeża
zieleń mchów, widłaków, traw. Nie zabrakło też, oczywiście, bazi. Potem,
już w kwietniu, były kwitnące śnieżyczki przebiśniegi, które oglądałem
nad rzeką Trzebensz w okolicach Kruczka. W końcu w lesie pojawiły się
zawilce, a w miejscach wilgotnych żółte kaczeńce, czyli knieć błotna.
Teraz, w maju, las pokrył się już całkowicie soczystą, wiosenną zielenią
urozmaiconą różnokolorowymi plamkami leśnych kwiatów. Wśród tej zieleni
gdzieniegdzie połyskują błękitem i czernią leśne mokradła i większe
stawy. Nawet śródleśne bajorka, zwykle szare i nieciekawe, teraz
przyciągają wzrok przyozdobione świeżą zielenią młodych trzcin i lśniące
złotem promieni wiosennego słońca.
Wiosenny las nie tylko wygląda pięknie, ale także rozbrzmiewa cudownymi
dźwiękami wydawanymi przez różne stworzenia, zwłaszcza ptactwo. Nad
stawami słychać ogłuszający rechot rozkochanych żab. W zaroślach
szeleszczą jaszczurki i węże. Czasem można też usłyszeć ryk dużego
zwierza.
Zanurzając się w las pozwalam, by on mówił do mnie przez kolory,
dźwięki, zapachy i jeszcze przez dotknięcie leśnego powiewu pachnącego
żywicą i kwiatami. To są moje chwile ze szczęściem. W tym szczęściu
odnajduję Boga Stwórcę.
Szczęśliwy byłem także tym razem, kiedy wracałem z mokradeł Imielty Ług,
chociaż w kaloszach chlupała woda. Pisząc te słowa spoglądam za okno, w
mokrą i zimną szarość. Kiedy tylko przestanie padać, w wolnej chwili
znów wyruszę do lasu, by ciesząc się jego pięknem, odczuwanym wszystkimi
zmysłami, odnajdywać Boga.
Ks. SM
do
góry
MANY, MANY, MANY…
Pieniądze - brzęczące monety, szeleszczące papierki obracane w dziwnie
szalonym tańcu przez równie dziwnych i nieobliczalnych ludzi. Pieniądze
przeznaczone na chleb powszedni, na światowe uciechy, na lekarstwa i
cele humanitarne oraz produkcję kolejnych perfidniejszych środków
zniszczenia.
Pieniądze za które można kupić milczenie, zmieniać prawa i prawdy,
przekształcać psychikę ludzi. Toczą się dniem i nocą. Niesamowite i
nadrealnie realne perpetum mobile, któremu wystarcza obecność człowieka
mającego zakodowane gdzieś w genach pragnienie posiadania.
Worki forsy, sterty cale, a na dnie z gębą oszronioną potem - człowiek.
Harujący, zagarniający, oczekujący i... rozczarowany. Byle mieć, byle
pokazać, że jednak się coś znaczy w tym zmaterializowanym świecie, że
można otwierać i zamykać potrzebne i niepotrzebne drzwi, że można
dzielić, obsypywać, kraść i zabijać. Na konta, na łapówki, na alkohol...
Prędzej, szybciej, galopem. Bo niebo nasze, bo ziemia nasza, bo piekło
nasze! Nie, piekło nie nasze, piekła nie ma, jest primavera! Pod ścianą
płaczu obsypane złotem kobiety, w oczodołach czeki zamiast oczu, w
klatkach piersiowych sztaby złota zamiast serc.
Najważniejszy w życiu pieniądz! Jedyny cel życia! Można i tak. Za
pieniądze „sprawiedliwy" wyrok, dowolny dokument, przedwcześnie
zakończone kolejne istnienie, hektolitry wódy, a także radość dziecka z
kolorowego balonika, błyszczące ślubnymi obrączkami szczęście młodych i
szalony wieczór karnawałowy.
To wszystko nasze na chwilę, na mgnienie zmęczonych powiek, na kolejny
mętny życiorys wypełniony pieniędzmi - zimnymi, wyrachowanymi,
nieczułymi i... kochanymi, oczekiwanymi przez dzieci i starców, którzy
cierpliwie stoją w kolejkach do automatu toto-lotka.
Pieniądze - szczęście jednych i zguba drugich. Pieniądz - wszechwładny
bóg, który co dnia znajduje wielu nowych wyznawców. To ci najułomniejsi
- smutnie bogaci i biednie nasyceni, którym już nawet najdoskonalszy
psycholog nie pomoże.
Sny o pieniądzach. Marzenia o pieniądzach. Pieniądze w bankach, sejfach
i pończochach, pieniądze w nas i obok nas. Duma i chwała posiadaczy
oraz… sterta śmieci obok kolejnego krzyża na cmentarzu. Dla niejednego
cel życia, pełnia człowieczeństwa i szczęścia.
Czy rzeczywiście? Czy naprawdę? Na jak długo? I - za jaką cenę?
JŁ
do
góry
LUZ, HARDOŚĆ, POWER, CZYLI OBSERWOWANE NA
DWORCU
Koszmarnie pomarszczona kobieta. Koszmarnie połatane palto. Koszmarnie
odurzający zapach. Koszmarnie chuda, skurczona, bezsilna, nawet już nie
przygnębiona, nie smutna i nie zrezygnowana, ale szamocząca się
koszmarnie w łapczywym chwytaniu ostatnich oddechów... Czy taki obraz
starości może nie przerażać? Czy taki obraz schyłku życia nie
przytłacza, nawet młodych, trochę starszych, czy tych w sile wieku? Jak
żyć z perspektywą rychłego stoczenia na dno egzystencji, ze świadomością
przemijalności wszystkiego, co piękne, niewinne, radosne, dobre i
czyste? Jak żyć aktywnie, pełnowartościowo i w dodatku pożytecznie,
skoro sami jesteśmy garstką prochu, na chwilę tylko w kształt ubitą...?
Oto jest pytanie aktualne nie tylko raz do roku, np. w dzień Wszystkich
Świętych albo w okresie Wielkiego Postu. Oto pytanie wszechczasów. A oto
świat, który powoli zatraca zapotrzebowanie na wiarygodną odpowiedź.
Janów Lubelski, jedno z bardziej okupowanych miejsc - tutejszy dworzec
autobusowy. Szczególnie w czwartek, dzień targowy, gromadzi się tu
miejscowa i zamiejscowa ludność różnego pokroju. Jest młodzież i
starszyzna, uczniowie, robotnicy, poważni biurokraci niecierpliwie
spoglądający na zegarki, wygłodniali handlarze z targowicy i równie
przemarznięci, zmęczeni dźwiganiem tobołków konsumenci jarmarcznego
rynku.
Typowy pejzaż małomiasteczkowy. A jest on doprawdy rozmaity. Tylko
baczny obserwator jest w stanie wypatrzeć kontrasty i rażącą dysharmonię
w podziale między starszymi, odchodzącymi powoli w świat „nieuchwytny” i
niepojęty, a młodymi - pokoleniem wchodzącym dziarsko w życie, pełne ich
zdaniem brutalności i bezkompromisów. Tylko nieliczni rozpoznaliby w tym
układzie wielką niestosowność, totalne nieporozumienie, jakąś
nieprzyjazną rysę, która wypacza przejrzystość tego współczesnego
obrazka z codzienności. I to ona, owa niebagatelna, niby nie wiadomo
skąd powstała „rysa” uniemożliwia tych dzisiejszych „nas” w miarę
jednoznacznie określić.
Na dworcowej ławeczce siedzi kilkoro młodych ludzi, może gimnazjalistów
lub nieco „dojrzalszych” absolwentów. Rozmawiają o czymś niezwykle
entuzjastycznie, żywo przy tym gestykulując. Wśród nich urodziwa młoda
dziewczyna, o gładkiej cerze i długich wyprofilowanych paznokciach; jej
długie zgrabne nogi odziane w obcisłe legginsy, króciutka, elegancko
dopasowana czarna kurteczka, jej gustowna apaszka pod szyją i duża
skórzana, lekko nakrapiana błyszczącymi ozdóbkami torba, jej intensywny,
słodkawy zapach - wszystko tak doskonale ze sobą współgra. Nie jest
wykwintna, ale zdaje się posiadać wszystko, co praktycznie
najpotrzebniejsze w taki pochmurny, chłodny, zabiegany już od rana
dzień, wszystko, co przydatne i gustowne. Chłopcy obok, w których
towarzystwie - uśmiechnięta i rozluźniona - czuje się widocznie
wyśmienicie, to już gorzej wyglądający osobnicy. Nieciekawie szarzy,
obskurni, choć odziani w sportowe kurtki, ze słuchawkami na uszach i
telefonami w rękach, tak samo beztroscy i pewni siebie... Tworzą grupkę
pozornie zintegrowaną; grupę wydawać by się mogło - reprezentatywną dla
swego pokolenia, pokolenia któremu tak nieopatrznie nadaliśmy dzisiaj
dalekosiężną nazwę „pokolenia JP2”(!)... Takich zgranych niepozornych
grupek można spotkać bez liku wszędzie – przy fontannie, na rynku, nad
zalewem, przy stokach. Takich powszednich, zwyczajnie zadowolonych,
zwyczajnie we wszystkim co najpraktyczniejsze uświadomionych, takich
doskonale obeznanych i doświadczonych w tym, co oczywiste - twarde i
bezkompromisowe, bez złudzeń, że poza telefonem i mp-trójką czy zgrabnym
pod pachą kajecikiem może istnieć coś jeszcze, co nie tak już przyjemne
i zarazem wszystko ułatwiające, ale całkiem niezgłębione, bezzapachowe,
mętne i niewyraźne - i dlatego zapewne drażniące...
Koszmarnie pomarszczoną kobietę spostrzegłem, gdy z ust „wydelikaconej”
dziewczyny padły pierwsze krnąbrne słowa, pierwsze wulgaryzmy.
Koszmarnie pomarszczona kobieta usiadła nieopodal na przystankowej
ławeczce, oddzielając się od „nich”, aby zapewne nie przeszkadzać w
żywej konwersacji młodym, do których teraz przecież świat należy.
Koszmarnie pobrużdżona twarz z bezzębnym otworem gdzieś u dołu, aby
jeszcze połknąć kilka płytkich haustów zadymionego przez sąsiadów
powietrza, ta twarz nie wyrażała już nic, prócz żałosnego wysiłku.
Czyżby wszystko, co przeżyła w swoim dobiegającym już pewnie
osiemdziesięciu lat życiu, przepadło bezpowrotnie, odeszło w
zapomnienie, nie pozostawiając na żywej przecież jeszcze, mimo
potwornego wyniszczenia, postaci najmniejszych śladów, oznak, że kiedyś,
może tak niedawno, również czegoś bardzo pragnęła, do czegoś dążyła,
kochała i pewnie niejeden raz się cieszyła?... Czy stan, w jakim się
znajdowała, cała ta bezlitosna otoczka cielesna, w jakiej kuliło się jej
długie, mozolne życie bezdyskusyjnie wskazywał na bezsensowność i
nieważność - tylko dlatego, że przemijalność, że nieestetyczność,
słabość i kruchość żywota?... Dlaczego, koszmarnie pomarszczona kobieto,
całkiem sama w swej walce o utrzymanie oddechu, jakby w poczuciu
niższości, a nawet świadomości upodlenia, usiadłaś z dala od tętniącego
życiem towarzystwa reprezentantów młodego, budującego nam przyszłość
pokolenia? A wy - dziewczyno o nieskalanej cerze i długich,
wyprofilowanych paznokciach, chłopcze o twardym spojrzeniu, energicznie
podrygującym w rytm najnowocześniejszej pewnie, słuchanej z odtwarzacza
„miksawanki” - dlaczego udajecie, że tej koszmarnie pomarszczonej
staruszki, walczącej o jedną jeszcze chociaż chwilę pod tym pochmurnym,
wcale niesympatycznym niebem, bez żadnych dodatkowych wymagań co do
życia - wcale koło was nie ma?
Moment zadumy przerwał chrapliwy kaszel, który tym razem wydostał się z
wypomadowanych ust młodej dziewczyny. Pomimo nienagannego wyglądu,
eleganckiej kurtki i drogiej torebki, pomimo lśniącej, wydawać by się
mogło czystością, zdrowiem i energią urody - i na niej dało się już
rozpoznać pewną rysę. Kaszel szybko ustał, aby ustąpić miejsca temu, co
zharmonizowane z „czasem i osiągnięciami”, co przyjemniejsze i w dodatku
twarde, jak samo życie - jedno głębokie zaciągniecie papierosowym dymem,
a już świat staje się lżejszy... I jak ten zgrabny paseczek przewiązany
na szczupłej, świadomej swej niepozornej gracji sylwetce, jak te ciemne
stylowe okulary przeciwsłoneczne, które dają poczucie wyjątkowości i
hardości, jak ta przezorna czapka, na wypadek deszczu czy słońca - z
daszkiem i kurtka skórzana, bo musi być niezłomna, trwała, twarda jak my
sami... Tak i mowa nasza musi być prosta i dosadna, tak - za tak, nie -
za nie, bo po co tu bawić się w upiększenia i zbędne subtelności, skoro
i życie nas nie oszczędza... Słodki zapach perfum niepostrzeżenie
wymieszał się z duszącą wonią papierosów, a czysty, wdzięczny głos
ładnej dziewczyny, wnet został obrócony w miazgę przez naprzemienny stos
wulgaryzmów i grube rzężenie kaszlu. Chłopak odziany w skórę zdjął z
ucha słuchawkę, aby odebrać ważny telefon. Jego agresywny ton wskazywał,
że dzwoni zapewne ktoś, komu znów trzeba solidnie nosa utrzeć i pokazać,
kto tu rządzi. Chuda staruszka o twarzy koszmarnie pomarszczonej
zapodziała się powoli w otchłani dymu i bezkompromisowej siły, wionącej
od surowo niechlujnej powierzchowności młodych. Zdawało się, że ginie
przy nich, skurczona jeszcze bardziej, przygnieciona jakimś niewidocznym
gołym okiem ciężarem obcego, zimnego, niezmierzonego żadną miarą i w
żaden sposób niezdolnego się oswoić świata.
„Starość - nie radość” - tak przywykliśmy mówić o tym nieprzyjemnym, ale
nieodłącznym okresie życia. Pewnie wielu z przechodniów zgromadzonych na
janowskim dworcu, widząc tak koszmarnie, że aż nieprzyzwoicie na tle
cywilizowanego miejsca pomarszczoną samotną kobietę, skwitowało to
smutnym westchnieniem, prędkim odwróceniem speszonego wzroku, może
paroma prostymi słowami skierowanymi do pytających dzieci - takie jest
życie, taka starość czeka każdego z nas.
Zastanawiam się, jaka starość czeka tych hardych, pewnych siebie, we
wszystkim wcześniej uświadomionych i uodpornionych, tak solidnie
przyodzianych, przed wszystkim w co złe i nieprzyjemne zabezpieczonych,
wyposażonych - na zimno, na słońce, na deszcz, na szkołę, na podróż, na
grypę, na stres, na wszelką niewygodę! Na ludzi też... Czy są także
równie perfekcyjnie przygotowani na osobiste zmierzenie się z wielką,
niezbytą, rozpaczliwą prawdą życia, że wszystko, co piękne, zdrowe,
dostatnie, zgrabne i miłe - bezpowrotnie kiedyś przemija?... Czy aby na
pewno ich starość będzie zupełnie inna i - jak oni sami - wyjątkowa?
Zastanawia przede wszystkim makabryczna sytuacja starej, schorowanej,
wyraźnie samotnej, zepchniętej na margines świata kobiety,
uczestniczącej jeszcze ostatkiem tchu w tej codziennej, bezlitosnej
gonitwie miasteczkowych ulic? Kto dopuścił do tego, aby inni mierzyli ją
spojrzeniem żałosnym, pełnym gorzko-zimnego politowania bądź dumy z
własnej, „niezawinionej”, bo przypisanej jedynie do młodszego wieku
niby-wyższości? A jeżeli nawet tego kogoś już „zwyczajnie” w życiu tej
kobiety nie ma - jakim prawem wy (my) - młodzi, otaczacie się aurą
niezłomności, harmonii, wyjątkowości i powszechnego przyzwolenia, jakim
prawem jesteście tacy praktyczni, władczy i na wszystko, co złe,
przygotowani, skoro ten papieros dziarsko wsunięty między gładkie palce
i drogi błyszczący telefon, te czerwone jak malinka usteczka i
wypuszczany z nich co chwila stek wulgarnych, pomieszanych z grubym
kaszlem słów - już teraz znamionują waszą klęskę? Jakim prawem czujecie
się tak beztrosko z góry rozgrzeszeni i tak wspaniałomyślnie
tolerancyjni, tacy „git”? Czy na TAKĄ starość też wyrobiliście sobie
patent?
Niepokojąca rysa na tle tego dostatniego, liberalnego życia dzisiejszej
młodzieży - i nie tylko, to na pewno nie świadomość przemijalności tego,
co miłe i piękne, to nie rażący obraz samej starości, z którą codziennie
stykamy się na ulicy i w domu. Ta rysa to dziwny, usilnie i bezustannie
skutecznie wypaczający odwieczne ludzkie wartości stosunek do samego
siebie, supernowoczesny, uniwersalny image, który każe zapomnieć o tym,
co może kiedyś z nas naprawdę pozostać... lub nie. To brak pokory,
refleksji i uniżoności nad tym, co zaiste niepewne i nieopanowane,
ucieczka od wzruszenia nad niezawinionym, przeznaczonym każdemu
cierpieniem i zagubieniem...
„Starość - nie radość” i trudno o przedwczesne zamartwianie się tym
faktem młodemu, pełnemu witalizmu i życiowej werwy osobnikowi. Czy
jednak twarz koszmarnie pomarszczonej kobiety, ze swym niezbytym zasobem
rozmaitych doświadczeń, przeżyć i przemyśleń - nie ma nam do przekazania
czegoś na temat świata o wiele istotniejszego niż instrukcja obsługi
nowego urządzenia technicznego lub katalog alergicznych kosmetyków? A
gdyby tak zwyczajnie przyznać się do tego, że ulepiono nas z tej samej
gliny i że jesteśmy obywatelami tego samego świata? Może i starość,
która pomimo schyłkowości, jest jednak ciągle jeszcze okresem życia,
stałaby się kiedyś dla nas choć trochę łaskawsza?
Jasny puder na krnąbrnych skroniach nie wybieli nam życia.
A-US
do
góry
Wydawca:
Parafia św. Jana Chrzciciela w Janowie Lubelskim
Redaguje zespół:
Dyrektor Redakcji: ks.
dr Jacek Staszak
Redaktor naczelny: Józef Łukasiewicz
Asystent kościelny: ks.
Michał Majecki
Adres
redakcji:
Parafia
Rzymskokatolicka p.w. św. Jana Chrzciciela
23-300 Janów Lubelski, ul. Szewska 1, tel. 15 872 01 11
|