"RÓŻA W RODZINIE" NR 2 (136) CZERWIEC 2014

Powrót do okładki RwR

 

W numerze 2/2014 między innymi:

Pamięć i nadzieja - Ks. Edward Walewander

Papież ostatniej drogi – red.

Gdy wszystkie drogi prowadziły do Rzymu - Teresa Duda

Antykościelny eksperyment - Krzysztof Losz

Ks. Józef Dąbrowski (1888 -1976) - ks. Piotr Tylec

Więcej niż przygoda - Wspomnienia ks. Jana Sobczaka z pracy misyjnej w Afryce

Pachnące bagno i leśne szczęście – ks. Sławomir Machowski

Many, many, many… - Józef Łukasiewicz

Luz, hardość, power, czyli obserwowane na dworcu - A-US


PACHNĄCE BAGNO I LEŚNE SZCZĘŚCIE

Niemal się spóźniłem!

Wybrałem się na torfowisko w rezerwacie Imielty Ług. Chciałem zobaczyć i sfotografować kwitnące łany wełnianki. Okazało się, że zdążyłem w ostatnim momencie, bowiem te bagienne rośliny już przekwitają. Na szczęście jednak bagna wciąż pokryte są białym kobiercem.

À propos bagna – wiecie, że jest roślina o tej nazwie? Pięknie kwitnie i wspaniale pachnie. Jej igiełkowatych liści, które także pachną, używa się do odstraszania moli.

Bardzo lubię te krótsze lub dłuższe wypady do lasu. Każdy jest inny. Las zawsze czymś zaskakuje. Nigdzie tak nie wypoczywam, jak na łonie przyrody, zwłaszcza leśnej.

Las jest piękny o każdej porze roku, ale chyba najpiękniej wygląda wiosną. W marcu oczy, zmęczone przednówkową szarością, cieszyła świeża zieleń mchów, widłaków, traw. Nie zabrakło też, oczywiście, bazi. Potem, już w kwietniu, były kwitnące śnieżyczki przebiśniegi, które oglądałem nad rzeką Trzebensz w okolicach Kruczka. W końcu w lesie pojawiły się zawilce, a w miejscach wilgotnych żółte kaczeńce, czyli knieć błotna.

Teraz, w maju, las pokrył się już całkowicie soczystą, wiosenną zielenią urozmaiconą różnokolorowymi plamkami leśnych kwiatów. Wśród tej zieleni gdzieniegdzie połyskują błękitem i czernią leśne mokradła i większe stawy. Nawet śródleśne bajorka, zwykle szare i nieciekawe, teraz przyciągają wzrok przyozdobione świeżą zielenią młodych trzcin i lśniące złotem promieni wiosennego słońca.

Wiosenny las nie tylko wygląda pięknie, ale także rozbrzmiewa cudownymi dźwiękami wydawanymi przez różne stworzenia, zwłaszcza ptactwo. Nad stawami słychać ogłuszający rechot rozkochanych żab. W zaroślach szeleszczą jaszczurki i węże. Czasem można też usłyszeć ryk dużego zwierza.

Zanurzając się w las pozwalam, by on mówił do mnie przez kolory, dźwięki, zapachy i jeszcze przez dotknięcie leśnego powiewu pachnącego żywicą i kwiatami. To są moje chwile ze szczęściem. W tym szczęściu odnajduję Boga Stwórcę.

Szczęśliwy byłem także tym razem, kiedy wracałem z mokradeł Imielty Ług, chociaż w kaloszach chlupała woda. Pisząc te słowa spoglądam za okno, w mokrą i zimną szarość. Kiedy tylko przestanie padać, w wolnej chwili znów wyruszę do lasu, by ciesząc się jego pięknem, odczuwanym wszystkimi zmysłami, odnajdywać Boga.

Ks. SM

do góry


MANY, MANY, MANY…

Pieniądze - brzęczące monety, szeleszczące papierki obracane w dziwnie szalonym tańcu przez równie dziwnych i nieobliczalnych ludzi. Pieniądze przeznaczone na chleb powszedni, na światowe uciechy, na lekarstwa i cele humanitarne oraz produkcję kolejnych perfidniejszych środków zniszczenia.

Pieniądze za które można kupić milczenie, zmieniać prawa i prawdy, przekształcać psychikę ludzi. Toczą się dniem i nocą. Niesamowite i nadrealnie realne perpetum mobile, któremu wystarcza obecność człowieka mającego zakodowane gdzieś w genach pragnienie posiadania.

Worki forsy, sterty cale, a na dnie z gębą oszronioną potem - człowiek. Harujący, zagarniający, oczekujący i... rozczarowany. Byle mieć, byle pokazać, że jednak się coś znaczy w tym zmaterializowanym świecie, że można otwierać i zamykać potrzebne i niepotrzebne drzwi, że można dzielić, obsypywać, kraść i zabijać. Na konta, na łapówki, na alkohol...

Prędzej, szybciej, galopem. Bo niebo nasze, bo ziemia nasza, bo piekło nasze! Nie, piekło nie nasze, piekła nie ma, jest primavera! Pod ścianą płaczu obsypane złotem kobiety, w oczodołach czeki zamiast oczu, w klatkach piersiowych sztaby złota zamiast serc.

Najważniejszy w życiu pieniądz! Jedyny cel życia! Można i tak. Za pieniądze „sprawiedliwy" wyrok, dowolny dokument, przedwcześnie zakończone kolejne istnienie, hektolitry wódy, a także radość dziecka z kolorowego balonika, błyszczące ślubnymi obrączkami szczęście młodych i szalony wieczór karnawałowy.

To wszystko nasze na chwilę, na mgnienie zmęczonych powiek, na kolejny mętny życiorys wypełniony pieniędzmi - zimnymi, wyrachowanymi, nieczułymi i... kochanymi, oczekiwanymi przez dzieci i starców, którzy cierpliwie stoją w kolejkach do automatu toto-lotka.

Pieniądze - szczęście jednych i zguba drugich. Pieniądz - wszechwładny bóg, który co dnia znajduje wielu nowych wyznawców. To ci najułomniejsi - smutnie bogaci i biednie nasyceni, którym już nawet najdoskonalszy psycholog nie pomoże.

Sny o pieniądzach. Marzenia o pieniądzach. Pieniądze w bankach, sejfach i pończochach, pieniądze w nas i obok nas. Duma i chwała posiadaczy oraz… sterta śmieci obok kolejnego krzyża na cmentarzu. Dla niejednego cel życia, pełnia człowieczeństwa i szczęścia.

Czy rzeczywiście? Czy naprawdę? Na jak długo? I - za jaką cenę?

do góry


LUZ, HARDOŚĆ, POWER, CZYLI OBSERWOWANE NA DWORCU

Koszmarnie pomarszczona kobieta. Koszmarnie połatane palto. Koszmarnie odurzający zapach. Koszmarnie chuda, skurczona, bezsilna, nawet już nie przygnębiona, nie smutna i nie zrezygnowana, ale szamocząca się koszmarnie w łapczywym chwytaniu ostatnich oddechów... Czy taki obraz starości może nie przerażać? Czy taki obraz schyłku życia nie przytłacza, nawet młodych, trochę starszych, czy tych w sile wieku? Jak żyć z perspektywą rychłego stoczenia na dno egzystencji, ze świadomością przemijalności wszystkiego, co piękne, niewinne, radosne, dobre i czyste? Jak żyć aktywnie, pełnowartościowo i w dodatku pożytecznie, skoro sami jesteśmy garstką prochu, na chwilę tylko w kształt ubitą...? Oto jest pytanie aktualne nie tylko raz do roku, np. w dzień Wszystkich Świętych albo w okresie Wielkiego Postu. Oto pytanie wszechczasów. A oto świat, który powoli zatraca zapotrzebowanie na wiarygodną odpowiedź.

Janów Lubelski, jedno z bardziej okupowanych miejsc - tutejszy dworzec autobusowy. Szczególnie w czwartek, dzień targowy, gromadzi się tu miejscowa i zamiejscowa ludność różnego pokroju. Jest młodzież i starszyzna, uczniowie, robotnicy, poważni biurokraci niecierpliwie spoglądający na zegarki, wygłodniali handlarze z targowicy i równie przemarznięci, zmęczeni dźwiganiem tobołków konsumenci jarmarcznego rynku.

Typowy pejzaż małomiasteczkowy. A jest on doprawdy rozmaity. Tylko baczny obserwator jest w stanie wypatrzeć kontrasty i rażącą dysharmonię w podziale między starszymi, odchodzącymi powoli w świat „nieuchwytny” i niepojęty, a młodymi - pokoleniem wchodzącym dziarsko w życie, pełne ich zdaniem brutalności i bezkompromisów. Tylko nieliczni rozpoznaliby w tym układzie wielką niestosowność, totalne nieporozumienie, jakąś nieprzyjazną rysę, która wypacza przejrzystość tego współczesnego obrazka z codzienności. I to ona, owa niebagatelna, niby nie wiadomo skąd powstała „rysa” uniemożliwia tych dzisiejszych „nas” w miarę jednoznacznie określić.

Na dworcowej ławeczce siedzi kilkoro młodych ludzi, może gimnazjalistów lub nieco „dojrzalszych” absolwentów. Rozmawiają o czymś niezwykle entuzjastycznie, żywo przy tym gestykulując. Wśród nich urodziwa młoda dziewczyna, o gładkiej cerze i długich wyprofilowanych paznokciach; jej długie zgrabne nogi odziane w obcisłe legginsy, króciutka, elegancko dopasowana czarna kurteczka, jej gustowna apaszka pod szyją i duża skórzana, lekko nakrapiana błyszczącymi ozdóbkami torba, jej intensywny, słodkawy zapach - wszystko tak doskonale ze sobą współgra. Nie jest wykwintna, ale zdaje się posiadać wszystko, co praktycznie najpotrzebniejsze w taki pochmurny, chłodny, zabiegany już od rana dzień, wszystko, co przydatne i gustowne. Chłopcy obok, w których towarzystwie - uśmiechnięta i rozluźniona - czuje się widocznie wyśmienicie, to już gorzej wyglądający osobnicy. Nieciekawie szarzy, obskurni, choć odziani w sportowe kurtki, ze słuchawkami na uszach i telefonami w rękach, tak samo beztroscy i pewni siebie... Tworzą grupkę pozornie zintegrowaną; grupę wydawać by się mogło - reprezentatywną dla swego pokolenia, pokolenia któremu tak nieopatrznie nadaliśmy dzisiaj dalekosiężną nazwę „pokolenia JP2”(!)... Takich zgranych niepozornych grupek można spotkać bez liku wszędzie – przy fontannie, na rynku, nad zalewem, przy stokach. Takich powszednich, zwyczajnie zadowolonych, zwyczajnie we wszystkim co najpraktyczniejsze uświadomionych, takich doskonale obeznanych i doświadczonych w tym, co oczywiste - twarde i bezkompromisowe, bez złudzeń, że poza telefonem i mp-trójką czy zgrabnym pod pachą kajecikiem może istnieć coś jeszcze, co nie tak już przyjemne i zarazem wszystko ułatwiające, ale całkiem niezgłębione, bezzapachowe, mętne i niewyraźne - i dlatego zapewne drażniące...

Koszmarnie pomarszczoną kobietę spostrzegłem, gdy z ust „wydelikaconej” dziewczyny padły pierwsze krnąbrne słowa, pierwsze wulgaryzmy. Koszmarnie pomarszczona kobieta usiadła nieopodal na przystankowej ławeczce, oddzielając się od „nich”, aby zapewne nie przeszkadzać w żywej konwersacji młodym, do których teraz przecież świat należy. Koszmarnie pobrużdżona twarz z bezzębnym otworem gdzieś u dołu, aby jeszcze połknąć kilka płytkich haustów zadymionego przez sąsiadów powietrza, ta twarz nie wyrażała już nic, prócz żałosnego wysiłku. Czyżby wszystko, co przeżyła w swoim dobiegającym już pewnie osiemdziesięciu lat życiu, przepadło bezpowrotnie, odeszło w zapomnienie, nie pozostawiając na żywej przecież jeszcze, mimo potwornego wyniszczenia, postaci najmniejszych śladów, oznak, że kiedyś, może tak niedawno, również czegoś bardzo pragnęła, do czegoś dążyła, kochała i pewnie niejeden raz się cieszyła?... Czy stan, w jakim się znajdowała, cała ta bezlitosna otoczka cielesna, w jakiej kuliło się jej długie, mozolne życie bezdyskusyjnie wskazywał na bezsensowność i nieważność - tylko dlatego, że przemijalność, że nieestetyczność, słabość i kruchość żywota?... Dlaczego, koszmarnie pomarszczona kobieto, całkiem sama w swej walce o utrzymanie oddechu, jakby w poczuciu niższości, a nawet świadomości upodlenia, usiadłaś z dala od tętniącego życiem towarzystwa reprezentantów młodego, budującego nam przyszłość pokolenia? A wy - dziewczyno o nieskalanej cerze i długich, wyprofilowanych paznokciach, chłopcze o twardym spojrzeniu, energicznie podrygującym w rytm najnowocześniejszej pewnie, słuchanej z odtwarzacza „miksawanki” - dlaczego udajecie, że tej koszmarnie pomarszczonej staruszki, walczącej o jedną jeszcze chociaż chwilę pod tym pochmurnym, wcale niesympatycznym niebem, bez żadnych dodatkowych wymagań co do życia - wcale koło was nie ma?

Moment zadumy przerwał chrapliwy kaszel, który tym razem wydostał się z wypomadowanych ust młodej dziewczyny. Pomimo nienagannego wyglądu, eleganckiej kurtki i drogiej torebki, pomimo lśniącej, wydawać by się mogło czystością, zdrowiem i energią urody - i na niej dało się już rozpoznać pewną rysę. Kaszel szybko ustał, aby ustąpić miejsca temu, co zharmonizowane z „czasem i osiągnięciami”, co przyjemniejsze i w dodatku twarde, jak samo życie - jedno głębokie zaciągniecie papierosowym dymem, a już świat staje się lżejszy... I jak ten zgrabny paseczek przewiązany na szczupłej, świadomej swej niepozornej gracji sylwetce, jak te ciemne stylowe okulary przeciwsłoneczne, które dają poczucie wyjątkowości i hardości, jak ta przezorna czapka, na wypadek deszczu czy słońca - z daszkiem i kurtka skórzana, bo musi być niezłomna, trwała, twarda jak my sami... Tak i mowa nasza musi być prosta i dosadna, tak - za tak, nie - za nie, bo po co tu bawić się w upiększenia i zbędne subtelności, skoro i życie nas nie oszczędza... Słodki zapach perfum niepostrzeżenie wymieszał się z duszącą wonią papierosów, a czysty, wdzięczny głos ładnej dziewczyny, wnet został obrócony w miazgę przez naprzemienny stos wulgaryzmów i grube rzężenie kaszlu. Chłopak odziany w skórę zdjął z ucha słuchawkę, aby odebrać ważny telefon. Jego agresywny ton wskazywał, że dzwoni zapewne ktoś, komu znów trzeba solidnie nosa utrzeć i pokazać, kto tu rządzi. Chuda staruszka o twarzy koszmarnie pomarszczonej zapodziała się powoli w otchłani dymu i bezkompromisowej siły, wionącej od surowo niechlujnej powierzchowności młodych. Zdawało się, że ginie przy nich, skurczona jeszcze bardziej, przygnieciona jakimś niewidocznym gołym okiem ciężarem obcego, zimnego, niezmierzonego żadną miarą i w żaden sposób niezdolnego się oswoić świata.

„Starość - nie radość” - tak przywykliśmy mówić o tym nieprzyjemnym, ale nieodłącznym okresie życia. Pewnie wielu z przechodniów zgromadzonych na janowskim dworcu, widząc tak koszmarnie, że aż nieprzyzwoicie na tle cywilizowanego miejsca pomarszczoną samotną kobietę, skwitowało to smutnym westchnieniem, prędkim odwróceniem speszonego wzroku, może paroma prostymi słowami skierowanymi do pytających dzieci - takie jest życie, taka starość czeka każdego z nas.

Zastanawiam się, jaka starość czeka tych hardych, pewnych siebie, we wszystkim wcześniej uświadomionych i uodpornionych, tak solidnie przyodzianych, przed wszystkim w co złe i nieprzyjemne zabezpieczonych, wyposażonych - na zimno, na słońce, na deszcz, na szkołę, na podróż, na grypę, na stres, na wszelką niewygodę! Na ludzi też... Czy są także równie perfekcyjnie przygotowani na osobiste zmierzenie się z wielką, niezbytą, rozpaczliwą prawdą życia, że wszystko, co piękne, zdrowe, dostatnie, zgrabne i miłe - bezpowrotnie kiedyś przemija?... Czy aby na pewno ich starość będzie zupełnie inna i - jak oni sami - wyjątkowa?

Zastanawia przede wszystkim makabryczna sytuacja starej, schorowanej, wyraźnie samotnej, zepchniętej na margines świata kobiety, uczestniczącej jeszcze ostatkiem tchu w tej codziennej, bezlitosnej gonitwie miasteczkowych ulic? Kto dopuścił do tego, aby inni mierzyli ją spojrzeniem żałosnym, pełnym gorzko-zimnego politowania bądź dumy z własnej, „niezawinionej”, bo przypisanej jedynie do młodszego wieku niby-wyższości? A jeżeli nawet tego kogoś już „zwyczajnie” w życiu tej kobiety nie ma - jakim prawem wy (my) - młodzi, otaczacie się aurą niezłomności, harmonii, wyjątkowości i powszechnego przyzwolenia, jakim prawem jesteście tacy praktyczni, władczy i na wszystko, co złe, przygotowani, skoro ten papieros dziarsko wsunięty między gładkie palce i drogi błyszczący telefon, te czerwone jak malinka usteczka i wypuszczany z nich co chwila stek wulgarnych, pomieszanych z grubym kaszlem słów - już teraz znamionują waszą klęskę? Jakim prawem czujecie się tak beztrosko z góry rozgrzeszeni i tak wspaniałomyślnie tolerancyjni, tacy „git”? Czy na TAKĄ starość też wyrobiliście sobie patent?

Niepokojąca rysa na tle tego dostatniego, liberalnego życia dzisiejszej młodzieży - i nie tylko, to na pewno nie świadomość przemijalności tego, co miłe i piękne, to nie rażący obraz samej starości, z którą codziennie stykamy się na ulicy i w domu. Ta rysa to dziwny, usilnie i bezustannie skutecznie wypaczający odwieczne ludzkie wartości stosunek do samego siebie, supernowoczesny, uniwersalny image, który każe zapomnieć o tym, co może kiedyś z nas naprawdę pozostać... lub nie. To brak pokory, refleksji i uniżoności nad tym, co zaiste niepewne i nieopanowane, ucieczka od wzruszenia nad niezawinionym, przeznaczonym każdemu cierpieniem i zagubieniem...

„Starość - nie radość” i trudno o przedwczesne zamartwianie się tym faktem młodemu, pełnemu witalizmu i życiowej werwy osobnikowi. Czy jednak twarz koszmarnie pomarszczonej kobiety, ze swym niezbytym zasobem rozmaitych doświadczeń, przeżyć i przemyśleń - nie ma nam do przekazania czegoś na temat świata o wiele istotniejszego niż instrukcja obsługi nowego urządzenia technicznego lub katalog alergicznych kosmetyków? A gdyby tak zwyczajnie przyznać się do tego, że ulepiono nas z tej samej gliny i że jesteśmy obywatelami tego samego świata? Może i starość, która pomimo schyłkowości, jest jednak ciągle jeszcze okresem życia, stałaby się kiedyś dla nas choć trochę łaskawsza?

Jasny puder na krnąbrnych skroniach nie wybieli nam życia.

A-US

do góry


Wydawca:

Parafia św. Jana Chrzciciela w Janowie Lubelskim

Redaguje zespół:

Dyrektor Redakcji: ks. dr Jacek Staszak

Redaktor naczelny: Józef Łukasiewicz

Asystent kościelny: ks. Michał Majecki

Adres redakcji:

Parafia Rzymskokatolicka p.w. św. Jana Chrzciciela

23-300 Janów Lubelski, ul. Szewska 1, tel. 15 872 01 11

(C) 2001-2014